Stones, wojtek, dzięki za komentarze (a Tobie, micawber, za upór Love-You-Live'owego maniaka).
Kluczem do rozwiązania zagadki tego zespołu mogą być właśnie słowa "młodość" oraz "dziecinność", rozumiana jako zespół cech typowych dla dziecka czy, w bardziej ogólnym sensie, młodego człowieka. W kontekście takich dyskusji jak ta niezmiennie powraca też pytanie o sens istnienia kultury i sposoby jej manifestowania. Jeśli traktować kulturę jako definiujący składnik natury ludzkiej, a muzykę jako uniwersalny nośnik kultury, wówczas można by zaryzykować stwierdzenie, że zespołowi takiemu jak Stonesi udało się pogodzić ze sobą elementy młodzieńczej świeżości, ożywczego nowatorstwa w tworzeniu muzyki oraz twórczej dojrzałości, które zdefiniowały formę przekazu muzyków grupy i stały się podstawą ich postrzegania przez kolejne pokolenia fanów. W ten sposób wykrystalizował się pewien archetypiczny wzorzec The Stones – oto mamy przed sobą zespół, który mimo upływu lat i, co za tym idzie, zmieniających się trendów, daje nam możliwość obcowania z czymś na pozór nieprzemijającym, a poprzez ustaloną formułę
studio-płyta-trasa-przerwa gwarantuje przeżywanie zbiorowej satysfakcji (słowo dobrane niezupełnie przypadkowo
) wciąż na nowo. Po raz kolejny bowiem muzyka okazuje się spełniać rolę spoiwa, łączącego miliony całkiem różnych ludzi; Stonesi rozumieli tę w gruncie rzeczy oczywistą prawdę od samego początku swej kariery i pozostali jej wierni, tworząc epokowe dzieła, które wielu dają poczucie wspólnoty. Zgoda: na krótką chwilę i tylko od czasu do czasu (jak by nie było, koncert trwa jedynie dwie godziny, a każde tournee ma swój początek i koniec), ale przecież takie właśnie drobiazgi decydują o powstawaniu więzi międzyludzkich.
Podsumowując, wygląda na to, że ludzie kochają Stonesów za to, iż ci systematycznie ich uczłowieczają i nie mają zamiaru przestać. Tyle moich przemyśleń, przynajmniej na chwilę obecną
Say now baby, I'm the rank outsider, you can be my partner in crime...