Dopiero teraz mam trochę czasu żeby coś napisać.
Koncert naprawdę świetny, nie spodziewałem się, że będzie tak udany. Oczywiście świetna setlista, cieszył mnie przede wszystkim fakt, że wielu granych w Hamburgu utworów nie słyszałem dotąd na żywo.
Sympathy na początek - mega pozytywne zaskoczenie. Najlepiej wspominam jednak
Miss You, wyszło im bardzo klimatycznie, jeszcze w połączeniu z tymi neonami na telebimach. No i ta solówka Darryl'a... mega. Wszystko naprawdę OK poza jednym - grą Keitha, a raczej jej brakiem. Więcej w tym było pozerstwa niż gry na gitarze. No i te daremne solówki z dwoma dźwiękami na krzyż. Jeszcze do tego co chwila się mylił, nie dociskał palcami gdzie trzeba i brzmiało to tak jakby grał jakiś amator. Serio słabe to było, a coś na ten temat wiem, znam te zagrania na pamięć i wiem co kiedy i jak zagrać.
Tym razem lepiej mu wychodziło śpiewanie niż granie. Reszta zespołu dała radę, Mick nawet wydawał mi się lepszy niż w Warszawie w 2007. Ale najlepszy był klimat koncertu, ludzie wyluzowani, życzliwi. 80 tys. chyba nigdy nie byłem na tak wielkim koncercie, no może na U2 w Chorzowie w 2009 była porównywalna ilość publiczności.
Po wszystkim poszedłem na szczyt trybuny stojącej na przeciwko sceny i widok na cały park był niesamowity - morze ludzi wychodzących z koncertu ciągnęło się aż po horyzont.
Jeszcze jedna rzecz, wsiadamy po koncercie do autobusu miejskiego, a tam leci...
Miss You z
Flashpointu i dalej inne utwory live Stonesów.
Generalnie widać było, że miasto żyje koncertem, na każdym kroku jakieś afterparty z muzyką Stonesów itp.
Tyle jeśli chodzi o moje wrażenia.
Taka refleksja: po koncercie w Warszawie byłem przekonany, że to koniec, że nie ma szans ich jeszcze zobaczyć na żywo, że nie dadzą już rady itp (Keith wtedy wyglądał jakby miał już dość
) No i nieco ponad 10
lat później znów jestem na ich koncercie...