przez Jarski » So paź 16, 2010 8:35 am
Czas na podsumowanie: po kilkukrotnym przesłuchaniu "Satanic" powtarzam swoją dotychczasową opinię, że album jest po prostu słabiutki. Poza "She's a Rainbow" i "2000 Light Years from Home", do których nie mam zastrzeżeń (aczkolwiek wstęp do pierwszego utworu jest jedną z najbardziej porąbanych rzeczy, jaki spłodził ludzki umysł), bardziej przekonałem się do "Citadel" i "2000 Man". Reszta bez zmian: jako całość "Satanic" to chybiony eksperyment muzyczny, pełen dziwacznych, nieprzemyślanych kompozycji i chaotycznych pasaży melodycznych, płyta bez pomysłu a co za tym idzie - wyraźnego kształtu. Autentycznym zdumieniem napełnia mnie "Sing This All Together" i jego braciszek/siostrzyczka/whatever kilka pozycji dalej. Jak to możliwe, że zespół, który w tamtym okresie miał już na koncie "Satisfaction" i "Paint It Black", mógł popełnić (bo "nagrać" to kompletnie niepasujące tutaj słowo) coś takiego? "Psychodeliczny jam" to chyba najbardziej celne określenie na podobne dziwadła. A gdzie tu miejsce na poważne nagrywanie?
Podsumowując: sorki, ale nie. Być może nie rozumiem istoty muzyki psychodelicznej (inna sprawa, że wcale do tego nie dążę), ale cieszę się, że ekperymenty Stonesów z tego rodzaju twórczością zakończyły się na jednej płycie. W 1968 r. panowie wrócili zwarci i gotowi, by tworzyć muzykę przez duże "m" i chwała im za to. A o "Satanic" pozwolę sobie na dłużej zapomnieć.
Say now baby, I'm the rank outsider, you can be my partner in crime...