1971 Sticky Fingers

Oficjalne wydawnictwa The Rolling Stones.

Re: 1971 Sticky Fingers

Postprzez Jarski » Śr maja 06, 2015 9:39 pm

A poniżej dłuższa wersja "Bitch" z tego samego wydawnictwa, które pojawi się za miesiąc:

Say now baby, I'm the rank outsider, you can be my partner in crime...
Avatar użytkownika
Jarski
Stoned
 
Posty: 2835
Dołączył(a): N wrz 13, 2009 4:36 pm
Lokalizacja: Katowice

Re: 1971 Sticky Fingers

Postprzez Jarski » Cz maja 28, 2015 5:40 pm

Alternatywna wersja "Dead Flowers"
Say now baby, I'm the rank outsider, you can be my partner in crime...
Avatar użytkownika
Jarski
Stoned
 
Posty: 2835
Dołączył(a): N wrz 13, 2009 4:36 pm
Lokalizacja: Katowice

Re: 1971 Sticky Fingers

Postprzez Tande » So cze 13, 2015 10:25 am

Tydzień temu zauważyłem na półce sklepowej SF Deluxe. Reakcja była natychmiastowa. Chwyciłem, jak spragniony butelkę wody.
O zawartości drugiej cd powiem krótko- kilka naprawdę rewelacyjnych wykonań. O ile Brown Sugar niczym się w zasadzie nie wyróżnia na tle oryginału to Bitch już powala tym rozkołysaniem. Fajne Dead Flowers (jeden z moich ulubionych utworów z tej płyty - refren zawsze śpiewam w trio z Mickiem i Keithem). Koncertowe Midnight Rambler, co prawda po rewelacyjnej wersji z Ya Ya's, ale również rewelacyjne. Śmieszna ciekawostka jest z Can't U Hear Me Knocking - chyba dość wczesna wersja, bo Jagger nie śpiewa tekstu piosenki :D
Szkoda tylko z tych lat, że nie wydali na razie nic więcej z koncertowych wykonań. Ja czekam na słynne jamy z grupą Stevie Wondera :)
Tande
 
Posty: 1
Dołączył(a): So cze 13, 2015 10:03 am

Re: 1971 Sticky Fingers

Postprzez Jarski » So cze 13, 2015 1:12 pm

Tande napisał(a):O ile Brown Sugar niczym się w zasadzie nie wyróżnia na tle oryginału (...)


Yyyyy... Serio? :shock: W porównianiu z oryginałem ta wersja BS ma 3 razy bardziej pikantny groove...

Tande napisał(a):Fajne Dead Flowers (jeden z moich ulubionych utworów z tej płyty - refren zawsze śpiewam w trio z Mickiem i Keithem)


Mam dokładnie tak samo :) Akurat ta wersja podoba mi się dużo bardziej niż oryginał. Bardziej melodyjna i rozkołysana, niczym wzięta z próby przed koncertem.

Tande napisał(a):Śmieszna ciekawostka jest z Can't U Hear Me Knocking - chyba dość wczesna wersja, bo Jagger nie śpiewa tekstu piosenki :D


O ile nie trafił Ci się rarytas w postaci nagrania instrumentalnego, to się mylisz. Jagger śpiewa:



Tande napisał(a):Ja czekam na słynne jamy z grupą Stevie Wondera :)


:?: Co to za nagrania?
Say now baby, I'm the rank outsider, you can be my partner in crime...
Avatar użytkownika
Jarski
Stoned
 
Posty: 2835
Dołączył(a): N wrz 13, 2009 4:36 pm
Lokalizacja: Katowice

Re: 1971 Sticky Fingers

Postprzez Jarski » Śr lip 08, 2020 4:36 pm

Od poniedziałku puszczam sobie w drodze do pracy płyty Stonesów od Beggars Banquet i późniejsze. Dzisiaj przyszła pora na SF i muszę napisać, że pomimo upływu prawie pół wieku (sic!) ten album wcale się nie zestarzał. Brzmi drapieżnie i agresywnie, a miejscami lyricznie i nostalgicznie... Po prostu świeżo. No ale oczywiście nie jest to EoMS, więc ocena 9,9/10 ;)
Say now baby, I'm the rank outsider, you can be my partner in crime...
Avatar użytkownika
Jarski
Stoned
 
Posty: 2835
Dołączył(a): N wrz 13, 2009 4:36 pm
Lokalizacja: Katowice

Re: 1971 Sticky Fingers

Postprzez Jarski » Pt kwi 23, 2021 9:58 pm

Dokładnie 50 lat temu na półkach sklepowych pojawił się Sticky Fingers.

Poniżej znajdziecie moją rocznicową recenzję albumu. Przyjemnej lektury!

...............................................................................................

Lepkie Palce, czyli trochę seksu, sporo narkotyków i rock(’n’roll) na nowe czasy
– recenzja Sticky Fingers


Obrazek

20 maja 2015 roku, godz. 20:30. Siedmiuset szczęśliwców zebranych w sali kameralnego teatru Fonda w Los Angeles oczekuje pojawienia się na scenie gwiazdy wieczoru: The Rolling Stones. Za kilka dni zespół rozpocznie dwumiesięczną trasę koncertową po Stanach i Kanadzie zatytułowaną „Zip Tour”, a występ w Los Angeles ma stanowić tradycyjną rozgrzewkę przed wyruszeniem w drogę. Tym, co odróżnia koncert w Fonda Theater, od wielu, jakie Stonesi dali w poprzednich latach – cofnij: dekadach – jest fakt, że po raz pierwszy zespół wykona w całości jeden ze swoich najbardziej znanych albumów, Sticky Fingers, którego reedycja niedługo pojawi się w sprzedaży i któremu poświęcone jest tournée. Nic dziwnego, że dzisiejszemu występowi towarzyszy spora dawka ekscytacji, ale przede wszystkim wysokie oczekiwania tak ze strony fanów jak i krytyków Sticky Fingers to bez wątpienia jeden z najlepszych krążków, jakie wydał zespół. Zdaniem wielu: szczytowe osiągnięcie studyjne Stonesów.
W tym roku mija pół wieku od ukazania się płyty. W historii zespołu, który doświadczył wszystkiego, co oferuje kultura popularna, i który sam tę kulturę aktywnie kształtował, ten album zajmuje szczególne miejsce nie tylko z uwagi na swą muzyczną zawartość, ale również okoliczności, które towarzyszyły jego powstaniu i piętno, jakie wywarł na kształt muzyki „dla mas”.
Zdaję sobie sprawę, że pisanie o spuściźnie Stonesów jest niełatwym zadaniem, obarczonym ryzykiem stosowania powtórzeń i uproszczeń. To w końcu zespół-legenda, na którego temat powstało mnóstwo profesjonalnych i wyczerpujących opracowań: artykułów, książek i filmów. To zespół, o którym wiemy wszystko, prawda? Otóż nie. Najlepszym tego dowodem niech będzie fakt, że 3 marca 2021 roku do sieci trafiło 50 (sic!) nagrań studyjnych Stonesów z lat 1967-2002 w znakomitej jakości, z których część ujrzała światło dzienne po raz pierwszy… Kto stoi za wyciekiem i w jakim celu wypuścił te nagrania? Spekulacjom fanów nie ma końca – zainteresowanych odsyłam na forum IORR, do sekcji „Tell Me” i odpowiedniego tematu – ale najważniejsze w całej sprawie jest to, że w twórczości The Stones nadal pozostaje sporo do odkrycia, a co za tym idzie, zbadania i opisania. Wierzę, że moja recenzja Sticky Fingers pozwoli czytelnikowi na nowo poznać dzieje powstania i zawartość tej niezwykłej płyty, która, moim zdaniem, wcale się nie zestarzała, a z perspektywy czasu brzmi dzisiaj nawet bardziej świeżo niż 50 lat temu.

1969 był dla Stonesów rokiem, w którym wiele się działo. W lutym i marcu, w Olympic Sound Studios miały miejsce kolejne sesje nagraniowe albumu Let It Bleed – następcy bardzo dobrze przyjętego Beggars Banquet. Zespół pracował nad utworami, wśród których znalazły się „Honky Tonk Women”, „Love In Vain” oraz „Sister Morphine”. Do tej ostatniej piosenki fragment tekstu napisała ówczesna partnerka Micka Jaggera, Marianne Faithful.
Z nadejściem wiosny stało się jasne, że idą wielkie zmiany. Założyciel zespołu i jego pierwszy lider, Brian Jones, coraz bardziej pogrążał się w narkotykowo-alkoholowym marazmie. Reszta zespołu wiedziała, że Jones postawił na Stonesach krzyżyk: jego wkład w tworzenie nowej muzyki spadł do zera, wskutek czego nagrywanie wszystkich partii gitarowych spadło na Keitha Richardsa. Tak dalej być nie mogło… Pod koniec maja pracę z zespołem zaczął młodziutki gitarzysta Mick Taylor, który okazał się strzałem w dziesiątkę. Kilka dni później Jagger, Richards i perkusista Charlie Watts wybrali się do Jonesa, by oznajmić mu, że wylatuje z zespołu. Wieczorem 2 lipca Brian został znaleziony martwy w swoim basenie, a trzy dni później odbył się dedykowany jego pamięci darmowy koncert w londyńskim Hyde Parku. Wraz ze Stonesami po raz pierwszy wystąpił wtedy na scenie Mick Taylor.
W listopadzie, po przeszło dwóch latach przerwy w regularnym koncertowaniu, zespół odbył triumfalną trasę po Stanach. Korzystając z faktu, że po zakończeniu tournée Stonesom pozostało jeszcze kilka dni do powrotu do domu, muzycy udali się do studia Muscle Shoals w Alabamie, gdzie w dniach 2-4 grudnia dokonali nagrań nowych utworów. Pomysł wypadu do studia wyszedł od Keitha; chodziło o to, by przenieść bieżące pomysły na taśmę w czasie, gdy naoliwiona intensywnymi występami zespołowa maszyna pracowała pełną parą. Pod nieobecność producenta Jimmy’ego Millera jego obowiązki wziął na siebie gitarzysta sesyjny i współzałożyciel studia, Jimmy Johnson. Pobyt The Stones zaowocował nagraniem trzech utworów – coveru bluesa Freda McDowella, „You Gotta Move”, oraz dwóch własnych kompozycji, a mianowicie „Brown Sugar” i „Wild Horses” – które miały trafić na pierwszy z wydanych w latach 70-tych albumów studyjnych grupy.
Godnym podsumowaniem trasy po Stanach, a zarazem odpowiedzią Stonesów na obecnie legendarny festiwal muzyczny Woodstock miał być darmowy koncert na torze wyścigowym w kalifornijskim Altamont. To wtedy zespół po raz pierwszy wykonał na żywo „Brown Sugar”. Jednakże fatalna organizacja imprezy doprowadziła do tragedii: niemal pod samą sceną śmierć poniósł zasztyletowany przez członka motocyklowego gangu Hells Angels (ochroniarzy koncertu) czarnoskóry Meredith Hunter. Stonesi dopięli swego i znaleźli się w centrum uwagi, ale w stylu, którego nie życzyliby najgorszemu wrogowi. Altamont stał się symbolem końca epoki, jednak samo wydarzenie, choć miało stanowić ukoronowanie „lata miłości”, w rzeczywistości ukrzyżowało zbudowaną na kruchych – żeby nie napisać: naiwnych – podstawach nadzieję, że muzyka pomoże zbudować wspólnotę ludzi bezinteresownie troszczących się o siebie nawzajem. To był koniec złudzeń. Nadchodziła nowa dekada, a wraz nią wyzwania, którym wielu trudno będzie stawić czoła…
Rok 1970 przyniósł kolejne zmiany. Kilkuletni, burzliwy związek Jaggera i Marianne Faithful dobiegł końca, a wokalista nawiązał romans z czarnoskórą piosenkarką i modelką Marshą Hunt. Owocem tej relacji były narodziny w listopadzie tego roku pierwszego dziecka frontmana The Stones – córki Karis.
Na gruncie zawodowym sprawy wyglądały bardziej skomplikowanie. Na początku lutego doradcy zespołu, na czele ze współpracującym ze Stonesami od 1968 roku księciem Rupertem Loewensteinem, skalkulowali, że z powodu horrendalnie wysokich podatków zespół nie będzie w stanie spłacać należności wobec fiskusa i nadal funkcjonować w Wielkiej Brytanii. Podjęto decyzję, by w celu uniknięcia bankructwa muzycy przenieśli się w następnym roku do Francji jako emigranci podatkowi.
Po latach współpracy z wytwórnią Decca zespół doszedł do wniosku, że należy pójść własną drogą. Stonesi postanowili wziąć sprawy w swoje ręce i założyli wytwórnię o nazwie Rolling Stones Records. Tymczasem okazało się, że podpisany na początku profesjonalnej kariery zespołu kontrakt płytowy z Deccą pozbawił Stonesów praw do całego ich dorobku studyjnego. Jego właścicielem był teraz amerykański biznesman i producent muzyczny, Allen Klein, który ani myślał dogadać się z zespołem w sprawie odstąpienia przynajmniej części praw do ich utworów. Należało działać szybko i zdecydowanie… Książę Rupert Loewenstein pomógł doprowadzić do zawarcia ugody i rozstania Stonesów z Kleinem i Deccą. Zespół musiał jednak przełknąć gorzką pigułkę w postaci utraty praw do dotychczasowego dorobku. Na pocieszenie została Stonesom mała zemsta: zobowiązani do przekazania dotychczasowej wytwórni ostatniego singla muzycy uraczyli Deccę utworem zatytułowanym „Schoolboy Blues” (bardziej znanym pod nazwą „Cocksucker Blues”). Ten w gruncie rzeczy niezły numer bluesowy opowiadał historię chłopaka, który przybył do Londynu, aby zasmakować w urokach miasta, o którym tak wiele słyszał. Odniesienia do seksu oralnego i analnego oraz sodomii rozwścieczyły wytwórnię do tego stopnia, że nie tylko odmówiła wydania piosenki, ale rok później odpowiedziała wypuszczeniem kompilacji wczesnych utworów The Stones pod tytułem „Stone Age”. Na płycie znalazły się dotąd niewydane alternatywne wersje piosenek, których produkcja – w opinii zespołu – znacząco odstawała od poziomu, jaki muzycy reprezentowali w studiu. Przepychanki Stonesów z podwładnymi Kleina ciągnęły się latami i napsuły zespołowi sporo krwi…
Teraz jednak trzeba było wracać do pracy nad nowymi kompozycjami. W okresie od marca do maja muzycy kontynuowali sesje nagraniowe w londyńskich Olympic Sound Studios oraz należącej do Jaggera wiejskiej rezydencji Stargroves. Stonesi korzystali przy tym z przenośnego studia Mobile Unit, którym była ciężarówka ze specjalnie wbudowanym sprzętem nagraniowym. (Swoją drogą Mobile Unit posłużył też wielu innym muzykom i zespołom, a dzięki niemu powstały takie kompozycje jak „Smoke on the Water” Deep Purple czy „No Woman, No Cry” Boba Marley’a & the Wailers, oraz materiał z płyt Houses of the Holy i Physical Graffiti Led Zeppelin.)W tamtym czasie Stonesi szlifowali „Brown Sugar” i pracowali nad utworem „You Gotta Move” oraz „I Got the Blues”. Od połowy czerwca do końca lipca zespół nagrywał w Olympic Sound Studios, w rezultacie czego powstały utwory, które znalazły się i na Sticky Fingers („Can’t You Hear Me Knocking”), i na wydanym w 1972 r. Exile on Main Street (wśród nich „All Down the Line” i „Sweet Virginia”).
Zachęceni sukcesem ubiegłorocznej trasy po Stanach muzycy postanowili ponownie ruszyć w drogę, tym razem po kontynencie europejskim, gdzie po raz ostatni regularnie występowali – jeszcze w składzie z Brianem Jonesem – wczesną wiosną 1967 roku. Obecne tournée motywowane było oczywiście względami finansowymi, jednak chodziło o coś jeszcze: stanowiło test zainteresowania fanów i pozwoliło bardziej scementować grę zespołu z Mickiem Taylorem na gitarze. Po raz pierwszy w składzie grupy znalazły się też instrumenty dęte, co w przyszłości stało się normą. Na scenie występował ze Stonesami saksofonista Bobby Keys, wspierany przez Jima Price’a na trąbce i puzonie. Muzycy wykonywali kilka nowych kompozycji, wśród nich „Brown Sugar” i „Dead Flowers”. Trasa okazała się sukcesem i od tamtej pory zaczął obowiązywać koncertowy schemat: najpierw występy w Stanach, a rok później w Europie.
4 września w Wielkiej Brytanii, a 26 września w Stanach został wydany koncertowy album, upamiętniający zeszłoroczną trasę po Stanach – Get Yer Ya-Ya’s Out! – który do dnia dzisiejszego uchodzi za najlepszą koncertówkę w katalogu zespołu.
W drugiej połowie października Stonesi wznowili nagrywanie w Stargroves. Na warsztat trafiły takie utwory jak „Bitch”, „Sway” i „Moonlight Mile” (ten ostatni powstał bez udziału Keitha i we współpracy obu Micków), a dodatkowo muzycy pracowali nad piosenkami, które pojawiły się na przyszłych longplayach: „Tumbling Dice” – wówczas noszące tytuł „Good Time Women” – „Sweet Black Angel” oraz „Hide Your Love”. W grudniu przyszła pora na nakładki i miksowanie materiału na Sticky Fingers w Olympic Sound Studios. Prace nad albumem dobiegły końca w styczniu następnego roku.
1971 był czasem pożegnań, ale też nowych początków. W pierwszej połowie marca zespół odbył trasę z 18 koncertami w Anglii i Szkocji. Nazwa „Good-Bye Britain Tour” nie pozostawiała wątpliwości: Stonesi opuszczali ojczyznę i nikt nie mógł mieć pewności, kiedy do niej wrócą. 26 marca grupa pojawiła się w londyńskim Marquee Club (gdzie niemal dziewięć lat wcześniej miał miejsce ich pierwszy oficjalny występ), aby zagrać transmitowany przez brytyjską telewizję koncert. Keith spóźnił się na nagranie cztery godziny, a gdy już się pojawił, był brudny i rozkojarzony. W tamtym okresie gitarzysta oraz jego partnerka, Anita Pallenberg, coraz bardziej uzależniali się od twardych narkotyków, wśród których prym wiodła heroina, co w przyszłości znacznie skomplikowało życie nie tylko samej parze, ale też całemu zespołowi. Co do występu w Marquee, publiczność miała okazję usłyszeć kilka numerów z nowego albumu: nieźle już ograny „Brown Sugar”, „Dead Flowers” z fantastyczną solówką Micka Taylora, „Bitch” i prawdziwy rarytas w postaci blues-rockowego „I Got the Blues”.
1 kwietnia rozpoczęła działalność wytwórnia Rolling Stones Records, której znakiem rozpoznawczym stało się zaprojektowane przez Johna Pasche, charakterystyczne logo: czerwone usta z wywalonym jęzorem. Na czele wytwórni stanął amerykański producent muzyczny Marshall Chess (syn współzałożyciela legendarnej Chess Records, Leonarda). Pierwszym singlem wydanym przez zespół pod własnym szyldem był „Brown Sugar”.
23 kwietnia na półki sklepowe w UK, a tydzień później w USA trafił nowy album studyjny – Sticky Fingers – który jako pierwsza płyta zespołu dotarł na pierwsze miejsce listy przebojów w obu krajach. W historii zespołu zaczynał się nowy rozdział…

Album muzyczny to oczywiście piosenki, ale również jego oprawa graficzna. W przypadku Sticky Fingers mamy do czynienia ze zdjęciem mężczyzny w ujętych od pasa do kolan, obcisłych jeansach, z dobrze widocznym rozporkiem. W pierwszej edycji płyty użyto prawdziwego zamka, który po otwarciu ukazywał bieliznę. Ponieważ jednak produkcja albumu w takim kształcie była kosztowna, a sam zamek uszkadzał płytę winylową, w kolejnych wydaniach zrezygnowano z tego pomysłu. (Oryginalna okładka nie wszędzie na świecie spotkała się z akceptacją. Przykładowo w rządzonej przez dyktaturę generała Franco Hiszpanii uznano ją za obsceniczną i zastąpiono alternatywnym projektem, który przedstawiał wyłaniające się z puszki z melasą palce.) Autorem dzieła był jeden z czołowych przedstawicieli pop-artu, amerykański artysta Andy Warhol, który odpowiadał też za projekt okładki albumu Love You Live – koncertówki zespołu z 1977 roku.
Dlaczego nazwano płytę Sticky Fingers (Lepkie Palce/Ręce – tłum. Jarski)? Zdaniem Keitha Richardsa był to po prostu roboczy tytuł, który pojawił się i przyjął. Chodziło tu jednak zapewne o dwuznaczność. Poza dosłownym znaczeniem fraza „mieć lepkie ręce” odnosi się do osoby ze skłonnością do kradzieży. W przypadku The Stones mogła to być kradzież nie tyle mienia, co… moralności. Twórczość zespołu od początku wzbudzała kontrowersje, a muzyków oskarżano o deprawowanie młodzieży niechlujnym wyglądem i zachowaniem na scenie. Z czasem pojawił się też alkohol, narkotyki i przygodny seks.
Przejdźmy teraz do zawartości płyty. „Brown Sugar”. Surowe, drapieżne i nieokiełznanie nagranie to kwintesencja stylu zespołu. Napisana przez Jaggera w czasie, gdy w 1969 roku wokalista kręcił w Australii zdjęcia do filmu „Ned Kelly”, piosenka ma w sobie wszystko to, co charakterystyczne dla rockowego brzmienia Stonesów: momentalnie zapadający w pamięć riff; wysunięte na przód gitary; tekst, który przełamywał kulturowe tabu; wreszcie powalający z nóg, nośny refren, który niemal zmuszał słuchacza do wspólnego śpiewania. Nic dziwnego, że utwór stał się natychmiastowym przebojem i na stale zagościł w koncertowym repertuarze grupy, a popularnością przebija go chyba tylko nieśmiertelne „Satisfaction”. Piosenka stoi w jednym rzędzie z „Jumping Jack Flash” i „Honky Tonk Women” jako wzorzec brzmienia, które regularnie powracało na kolejnych płytach zespołu. W jednym z wywiadów Jagger stwierdził, że gdyby przyszło mu napisać taki tekst obecnie, z pewnością by go ocenzurował. Dobrze, że nie zrobił tego pół wieku temu. Stonesów w takim właśnie wydaniu kochamy / ignorujemy / nienawidzimy (niepotrzebne skreślić).
W następnym utworze zespół zwalnia tempo. Blues-rockowe „Sway” jest bardziej rozbudowane instrumentalnie od swego poprzednika. Pojawiają się tu solówki Micka Taylora techniką slide, zaś Jagger odnotowuje pierwszy w dyskografii Stonesów występ na gitarze elektrycznej, a konkretnie w sekcji rytmicznej. Co ciekawe, Keith zapewnia podkład wokalny, ale nie gra tu na gitarze. Tekst piosenki stanowi opis myśli człowieka, który z powodu depresji – a może narkotyków? – nie potrafi cieszyć się życiem. W obecnym stanie umysłu pogrzebuje pamięć o utraconych przyjaciołach, których tragiczny los może wkrótce podzielić, ale nie daje jeszcze za wygraną. Lekarstwem na pozornie beznadziejną sytuację może być miłość, która pozwoli mu się wyrwać z uścisku „demona życia”, jakie wiedzie. „Sway” było ostatnim utworem z płyty, który Stonesi wykonali na żywo, a miało to miejsce dopiero pod koniec września 2005 r., w czasie trasy „A Bigger Bang”.
Album The Rolling Stones bez ballady? Nie ma mowy. Emocjonalne i pełne tęsknoty „Wild Horses” to utwór napisany przez Keitha i opowiadający o tym, jak czuje się człowiek, który po raz kolejny znalazł się w drodze, z dala od bliskiego mu miejsca i ludzi, z którymi tak naprawdę chciałby być. Richards gra na 12-strunowej gitarze, na otwartym stroju, zaś Taylor używa 6-strunowego instrumentu strojonego w sposób pozwalający uzyskać brzmienie Nashville, tak charakterystyczne dla tamtejszej muzyki country. „Dzikie konie” to piosenka w stylu country rocka, a do jej powstania z pewnością przyczyniła się relacja gitarzysty Stonesów z amerykańskim muzykiem i pionierem country rocka, Gramem Parsonsem, który po raz pierwszy zetknął się z zespołem latem 1968 roku. Keith wielokrotnie powtarzał, że twórczość kolegi była dla niego inspiracją do własnych, muzycznych poszukiwań i rozwoju. „Wild Horses” zostało wydane przez The Flying Burrito Brothers, zespół Parsonsa, rok przed wypuszczeniem wersji Stonesów ze Sticky Fingers. Można śmiało stwierdzić, że utwór ten jest obok „Brown Sugar” najbardziej znaną piosenką z płyty i regularnie pojawia się w czasie występów Stonesów na całym świecie.
„Can’t You Hear Me Knocking” to trwająca ponad siedem minut rockowa petarda. Rozpoczyna ją gitara Keitha w otwartym stroju G, po czym wkracza Jagger, którego ostry, wręcz napastliwy wokal bombarduje uszy słuchacza takimi wyrażeniami jak „satynowe buty” czy „kokainowe oczy”, a chwilę potem domaga się od niego pełnej uwagi pytaniami o to, czy słyszy rozpaczliwe pukanie do okna i drzwi. Mniejsza o to, czy bohater utworu znajduje się pod wpływem narkotyków, doskwiera mu samotność lub znalazł się w tarapatach: faktem jest, że ewidentnie potrzebuje pomocy i nie może czekać. Tymczasem w samej piosence do gry włącza się najpierw Rocky Dijon na kongach, a następnie saksofonista Bobby Keys, którego wydłużone solo przebija grę Richardsa i Taylora. Pod koniec piątej minuty utworu pałeczkę przejmuje ten ostatni oraz wzbogaca całość długą (i w pełni improwizowaną) solówką gitarową w klimacie Carlosa Santany. „Can’t You Hear Me Knocking” jest majstersztykiem rockowego rzemiosła, w którym początkowe brudne brzmienie przechodzi w coś subtelnie wyszukanego. To hipnotyzujące misterium dźwięku i słowa, niespotykane w dotychczasowej twórczości zespołu: prawdziwa podróż w nieznane. Być może właśnie złożoność utworu i konieczność stworzenia specyficznej atmosfery sprawiły, że piosenka została zaprezentowana fanom na żywo dopiero trzy dekady później, w czasie trasy „Licks Tour”.
Tradycją w twórczości Stonesów stało się zamieszczanie na albumach studyjnych coverów i nie inaczej jest tym razem. Wzorowane na wersji nagranej przez Freda McDowella wykonanie „You Gotta Move” to blues rock o kompletnie innym feelingu niż ten, który towarzyszył słuchaczowi wcześniej. Jagger śpiewa, posługując się dialektem rodem z południowych stanów Ameryki, a towarzyszy mu gra Taylora na gitarze slide. Utwór był pierwszym, jaki zespół nagrał z myślą o nowej płycie długogrającej, a Stonesi wykonywali go regularnie w czasie trasy w 1969 r. oraz przez całe lata 70-te.
Hard rockowe „Bitch”, pierwotnie wydane jako strona B singla z „Brown Sugar”, charakteryzuje się wyrazistą aranżacją na instrumenty dęte (ukłon w stronę Bobby’ego Keysa i Jima Price’a) oraz agresywnym wokalem Jaggera. Tytułowa „suka” to niekoniecznie kobieta, a raczej uczucie i żądza, które sprawiają, że mężczyzna ślini się jak pies Pawłowa. Równie dobrze może jednak chodzić o uzależnienie od substancji psychoaktywnych, czego dowodem dwie pierwsze zwrotki utworu. Stonesi wykonywali piosenkę na żywo od 1971 do 1973 roku, by następnie powrócić do niej w czasie trasy z 1989 r. Od tamtej pory „Bitch” regularnie pojawiała się w setlistach ich koncertów.
The Rolling Stones wyrośli z miłości do bluesa, czemu od samego początku dawali wyraz na płytach i w czasie występów na żywo. Obecny na Sticky Fingers powolny „I Got the Blues” z wyraźnymi wpływami muzyki soul oraz w klimacie ballad Otisa Reddinga potwierdza przywiązanie zespołu do gatunku. Napisany przez Jaggera tekst dotyczy jego rozstania z Marianne Faithful. W pełnych tęsknoty (i żalu) słowach wokalista wyraża nadzieję, że jego dawna ukochana będzie bezpieczna w ramiona faceta, który wprawdzie tchnął w nią nowe życie, ale może okazać się brutalem i pociągnąć ją za sobą w dół. Piosenkę wyróżniają „ospałe” gitary Richarda i Taylora oraz subtelny bas Billa Wymana. Całość wzbogaca przenikliwe solo w stylu gospel, w wykonaniu Billy’ego Prestona na organach Hammonda i zamykający utwór chór instrumentów dętych. Zespół niezwykle rzadko wykonywał „I Got the Blues” na żywo, z czego kilka razy w czasie koncertu w klubie Marquee, w marcu 1971 roku.
Jeśli ktokolwiek miał wątpliwości, czy Sticky Fingers porusza temat narkotyków, kolejna piosenka na płycie skutecznie te wątpliwości rozwiewa. „Sister Morphine” to już nawet nie beznamiętny opis uzależnienia, ale wręcz krzyk z otchłani piekieł. Przykuty do szpitalnego łóżka bohater utworu nie ma pojęcia, co się z nim dzieje ani nie rozpoznaje twarzy zajmującego się nim lekarza. Tytułowa morfina – a później kokaina – ma mu pomóc wyrwać się ze stanu paraliżującego odrętwienia, nawet jeśli odbędzie się to kosztem jego życia. Ten wstrząsający, muzyczny dokument potwierdza, w jakim stanie znajdowały się wówczas niektóre osoby z zespołu i/lub jego otoczenia… Udręczonemu głosowi Jaggera towarzyszy w utworze Richards na gitarze akustycznej, amerykański gitarzysta Ry Cooder na gitarze slide, Jack Nitzsche (również Amerykanin) na pianinie i Charlie Watts na perkusji. „Sister Morphine” pojawiało się w koncertowym repertuarze zespołu w czasie trasy Bridges to Babylon w latach 1997-1998 oraz jednorazowo przy okazji występu w Fonda Theater.
Ucieczką od mrocznego klimatu narkotycznego uzależnienia jest country rockowe „Dead Flowers”, którego powstanie ponownie zainspirowane było znajomością Keitha z Gramem Parsonsem. Jagger z pewną dozą pogardy zwraca się tu do dorobkiewiczki imieniem Suzie: dziewczyna może mu wysłać zwiędłe kwiaty, ale on nie omieszka położyć ich na jej grobie. Pomimo w gruncie rzeczy lekkiego tonu, w piosence nie zabrakło odniesienia do narkotyków, które w razie potrzeby wstrzyknie bohaterowi inna zainteresowana towarzyszka. „Dead Flowers” znakomicie sprawdzało (i wciąż sprawdza) się na żywo, a w okresie pobytu w grupie Micka Taylora gitarzysta wzbogacał je rewelacyjnymi solówkami. Wystarczy posłuchać jego wykonania z Marquee ’71. Coś wspaniałego!
Płytę kończy ostatni z nagranych przez zespół na Sticky Fingers utworów – „Moonlight Mile”. To jakby podróż senna, wyprawa w krainę deszczu i śniegu, gdzieś pod nieznanym niebem, ciągle w drodze. W tej rockowej balladzie wokalista Stonesów na chwilę zrzuca maskę bożyszcza tłumów i daje słuchaczowi do zrozumienia, że pod płaszczykiem gwiazdora kryje się człowiek znużony koniecznością zachowywania pozorów. Slogan „sex, drugs, and rock’n’roll” jest przecież kolejnym schematem, od którego tak trudno się uwolnić. Ciekawostką jest to, że utwór powstał ze współpracy Jaggera i Taylora (chociaż ten ostatni nie doczekał się swojego nazwiska jako współkompozytora), a Keith nie zagrał w wersji, która pojawiła się na albumie. „Moonlight Mile” doczekał się tylko garstki wykonań live: debiutu scenicznego w 1999 oraz paru w 2015 roku.

Sticky Fingers uchodzi za jeden z najlepszych albumów studyjnych w dyskografii The Rolling Stones. To najpopularniejsza i najlepiej sprzedająca się z regularnych płyt zespołu, na co bez wątpienia miała wpływ jej zawartość – obok takich hitów jak „Brown Sugar” i „Wild Horses” znajdziemy tu mocne i wyraziste kompozycje, które na długo zapadają w pamięć. SF jest również jednym z pięciu albumów wydanych w tzw. Złotej Erze zespołu, czyli w latach 1968-1972, kiedy Stonesi wspięli się na szczyty swoich możliwości twórczych. Dowód? Nagrane i wydane wtedy utwory mogłyby śmiało stanowić setlistę każdego koncertu grupy, a nawet wtedy występy Stonesów zachowałyby z jednej strony przebojowy, a z drugiej drapieżny charakter i nadal brzmiałyby świeżo. Pomimo upływu pół wieku od wydania Lepkich Palców płyta broni się zadziornością i świeżością brzmienia, czego nie można powiedzieć o albumach wydanych w roku 1973 i później. Wyjątkiem może tu być Some Girls, ale to już temat na inną dyskusję.
Sticky Fingers jest znakomitą płytą. Ma w sobie wszystko, co pomogło Stonesom ugruntować pozycję „największego zespołu rock’n’rollowego na świecie”: charakterystyczne riffy i solówki oraz teksty, w których roi się od nawiązań do seksu, narkotyków i przemocy, ale też uczuć towarzyszących człowiekowi w drodze. Mamy tu więc tęsknotę za ukochaną osobą, pragnienie zwolnienia tempa i zatrzymania się w szalonej gonitwie przez życie, wreszcie poczucie wyobcowania, które paradoksalnie stale towarzyszy człowiekowi znajdującemu się na świeczniku, ale świadomemu, że gdy cichnie muzyka i gasną światła, pozostaje sam ze swoimi problemami. Uwielbienie fanów daje mu złudne poczucie przynależności. Daje energię do działania i pozwala poczuć się wyjątkowo, jednak ci ludzie pojawiają się i znikają, a po ich odejściu pozostaje uczucie pustki, o którym można zapomnieć dopiero na najbliższym koncercie. Rozwiązaniem może być dobra zabawa, używki i dobra materialne, ale i one nie gwarantują spełnienia, a często okazują się kolejnym ślepym zaułkiem. To, zdaje się, bolączka każdego popularnego artysty: jak sprostać oczekiwaniom tłumów i jednocześnie pozostać sobą?
Lepkie Palce zapoczątkowały w pełni komercyjny etap historii The Stones. Uczyniły z nich nie tylko mega-gwiazdy, ale przede wszystkim symbol znakomicie reprezentowany przez słynne logo z jęzorem. Dawni niegrzeczni chłopcy wprawdzie dorośli i (w różnym stopniu) ustatkowali się, ale zapisali w zbiorowej świadomości jako legenda muzyki popularnej: wielobarwna kometa, niezmordowanie przelatująca nad horyzontem naszych wyobrażeń o wielkości i sławie, których wielu z nas chciałoby w głębi serca choćby przez chwilę posmakować… The Rolling Stones stali się naszą furtką do świata ulotnej magii, a muzyka z takich albumów jak Sticky Fingers pozwala nam doświadczać tego czaru wciąż na nowo, bez względu na to, skąd przyszliśmy i dokąd zmierzamy. Dzięki, Panowie!

Autor: Jarski

P.S. Po raz kolejny podziękowania należą się krisowi, bo gdyby nie on, ta recenzja z pewnością by nie powstała.
Say now baby, I'm the rank outsider, you can be my partner in crime...
Avatar użytkownika
Jarski
Stoned
 
Posty: 2835
Dołączył(a): N wrz 13, 2009 4:36 pm
Lokalizacja: Katowice

Poprzednia strona

Powrót do Główna dyskografia



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 2 gości

cron