Bill Janovitz, "Exile on Main St.", str. 8 napisał(a):Exile oddaje właśnie to, jak powinien brzmieć rock'n'roll: grupa muzyków, którzy w jednym pomieszczeniu grają razem sporo świetnych piosenek, wymieniając się partiami; muzyczna wspólnota, w której dźwięki łączą się ze sobą, werbel dudni, mimo że nikt go nie ruszył, wzmacniacze buczą, butelki spadają na ziemię, słychać szuranie butów, upiorne głosy wpadają do mikrofonu i z niego wypadają, dochodzą nas głośne okrzyki ekscytacji i zachęty, uczestniczymy w najprawdziwszym występie muzycznym - żadnych masek, czysty pośpiech. To ten rodzaj płyty, której wartość wykracza poza nagrane utwory i tworzy monolityczne poczucie atmosfery. Pozwala nam odnaleźć się w danym czasie, przestrzeni i duchu, lecz pozostaje ponadczasowa. Nawet dzisiaj słychać jej wpływ. Keith Richards powiedział ironicznie, że ta płyta była "pierwszym albumem grunge'owym".
Bill Janovitz, "Exile on Main St.", str. 34 napisał(a):Czy jakikolwiek dzieciak mógł nie zanurzyć się w tych obrazach*? Kiedy piszę te słowa, mam 38 lat, a większość mojej "zawodowej kariery" muzyka już minęła. Tymczasem ta płyta i towarzyszące jej nagraniu zdjęcia wciąż sprawiają, że mam ochotę chwycić gitarę, zadzwonić po znajomych, otworzyć flaszkę i śpiewać całą noc w piwnicy lub przy kuchennym stole. O to właśnie chodzi w muzyce: zabawa, ta nieposkromiona radość, która tworzy większą część dzieciństwa, a której tak bardzo brakuje w dorosłym życiu. Z drugiej strony to zaledwie ułamek gry (a zwłaszcza koncertowania) w profesjonalnym zespole. Paul Kolderie powiedział mi kiedyś, że tego typu zdjęcia zrujnowały nam życie; do pewnego stopnia ulegliśmy ich czarowi. Jasne, nawet w przypadku kapeli grającej - tak jak moja - w klubach lub mniejszych salach pojawiają się momenty chwały. Może nie zawsze graliśmy dla wielkich audytoriów, ale kurde, no: koncertowaliśmy na całym świecie! Piliśmy, śpiewali, śmiali się, zawierali nowe znajomości, a wszystko to w drodze od jednej piwnicy i skończonej pizzy do limuzyny i dobrego drinka po posiłku w Odeon (a potem znowu piwnica i pizza). Możecie mi wierzyć: nigdy nie kupiliśmy tej fantazji, bo zdawaliśmy sobie sprawę, że to tylko krótkotrwała farsa - szczególnie wtedy, gdy skrupulatnie prowadziliśmy spis wydatków potrącanych przez wytwórnię z naszego salda. Jednak istnieje ta część mnie, która zawsze chciała dać się ponieść i wyluzować, cieszyć wszystkim wokoło, żyć jak gwiazda rocka i świetnie się przy tym bawić. Wiele zespołów z zapałem podpisywało absurdalnie jednostronne kontrakty, pragnąc skosztować tej fantazji. Właśnie dlatego przemysł płytowy przetrwał tak długo: żywił go mit gwiazd rocka.
*Chodzi o zdjęcia zespołu wykonane we Francji przez Dominique'a Tarlé (przyp. tłum.).
rickrolled09 napisał(a):I tried to have sex to this song. I finished in two seconds. She had the best two seconds of her life.
Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 1 gość